Urodziłam się w południowej Polsce i tam też wychowałam. W małej mieścinie blisko lasu. Po osiągnieciu wieku dorosłego założyłam własną rodzinę i zaczęłam się przemieszczać. Po zaliczeniu sześciu lat w (bardzo) zachodnich Niemczech wróciłam do Polski. Do Żmigrodu, gdzie mieszkałam przez dwa lata, po czym, wróciłam na "stare śmieci" pod lasem. Tutaj zajmuję się głównie pracą (informacja szczegółowa objęta wysokopojętą tajemnicą). Czasem udaje mi się spędzić nieco czasu z córką, a jeszcze rzadziej zajmuję się domem.
Wyznaję trzy główne zasady rozsądnego życia:
1. "Kto pierwszy, ten zdyszany." - Staraj się nie rywalizować. Sam wytyczaj sobie cele, nie osiągaj cudzych.
2. "Kto rano wstaje, ten jest niewyspany." - Odpoczywać trzeba, a nawet należy. Chociaż czasem.
3. "Kto pyta, ten błądzi z innymi." - Podążaj za wslasnym sercem i rozumem, po coś w końcu je masz!
Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy cenią sobie rady typu:
1. "Trzymajmy się ramy, to się nie posramy." - Taka przeciążona rama często się przewraca.
2. " Kto powiedział, że gówno śmierdzi. Milliony much nie mogą się mylić" - Ja tam jednak wolę być sobą!
Więc teraz parę słów o mnie:
Mam bardzo zróżnicowane środowisko naturalne. Do najwygodniejszych należą:
- fotel kierowcy, nie musi być ładny, ważne, żeby się przemieszczał.
- łóżko - koniecznie z lamką nocną w pobliżu, żeby można w nim było czytać przed snem.
- kanapa - muuusi być wygodna, najlepiej jeśli w pakiecie posiada stolik na pilota i telewizor oczywiście.
- kuchnia - lubię bardzo eksperymentować.
- jakiś wdźięczny teren do spacerów - jak mnie ostatecznie najdzie ochota.
Lubię:
Żyję w bardzo bliskiej symbiozie z butelką piwa (Tyskie ponad wszystkie), mile widziana jest również szklaneczka drinka, lampka wina, etc.
Tak na marginesie uwielbiam się bawić w produkcję przeróznych przetworów owocowych, co niejednokrotnie daje godny pozazdroszczenia efekt.
Czytam bardzo chętnie książki różne:
- historyczne, biograficzne (polecam Autobiografię Gandhi'ego "Dzieje moich poszukiwań prawdy"),
- kryminalne, sensacyjne, thriller,
- o tematyce psychologicznej,
- poezję - to akurat wolę pisać, jak znajdę czas i wenę (co nie zawsze idzie w parze, ostatnio).
Tak na marginesie czekając na dostawę nowych książek dorwałam Sagę o Ludziach Lodu (tak tą właśnie). Niejednokrotnie śmiałam się z jej czytelników. Czytały ją przecież miłośniczki słynnych Harlekinów(czy jakoś tak) około 20 lat temu(czy tam 15). Pierwszą książkę dorwałam pod koniec stycznia(2011). Teraz(początek lipca 2011) lustruję 22 tom (z przerwami na "Dziewczynę, która chciała się zemścić" Roslunda i Hellstroma, oraz na "Zaginiony Symbol" Dana Browna).
Jak się okazało - wciąga! A miałam przeczytać tylko pierwszą część, lub jej fragment z 47 tomów. Mimo wszystko polecam.
Oglądam, nieco mniej chętnie niż czytam:
- przede wszystkim sport: siatkówka, piłka nożna, boks, piłka ręczna, snooker, tenis,
- filmy historyczne, biograficzne, psychologiczne(jakkolwiek to brzmi) - o głębokim sensie,
- a dla rozluźnienia sensacyjne, lekki thriller, komedia, no i bajka lub ciekawy dokument o życiu jakiegoś zwierzęcia, czy coś typu "Jak to jest zrobione" z córką,
* Swoją drogą, nie wiem, jak ona to robi. Potrafi się tak zaangażować w temat o którym nie ma pojęcia bladego i ogląda tak, jakby cały Świat w ogóle nie istniał, a prostych zasad dotyczących funkcjonowania pod jednym dachem nie jest w stanie ogarnąć.
Np. Gotuję obiad. Córa - 8-letnia(pieszczotliwie Darek, albo Siwa) ogląda tv. W przerwie między mieszaniem w sosie, a krojeniem warzyw, spoglądam na nią i widzę, że strasznie ją coś wciągnęło.
Spieszę więc niepostrzeżenie zerknąć na ekran i oczom nie wierzę. Oglądała proces produkcji świec żarowych... Dla sprawdzenia poziomu zaangażowania zapytałam, czy chce słodzycza(zawsze działa), nawet na mnie nie spojrzała... Ale jak jej tłumaczę, że nogi to nie jest element dekoracyjny stołu, czy też: "Ok, wessałaś czekoladkę, to wyrzuć papierek", czy może nawet "Umyj rączki"(przecież nawet Rysio z Klanu to wie), to jakoś nie dociera.
Ludzie, wymyślcie pilota do dzieci! 
Za kierownicą czuję się jak ryba w wodzie... A nie, o tym już było.
To może jakiś przepis:
Spaghetti Bolognese mojego wykonania: (4 porcje)
-Makaron 400-500g (spaghetti, lub jak kto woli. Biedronkowy, albo Lubelli),
- mięso mielone 400-500g (zwykłe mielone, lub mielona łopatka - wieprzowe. może być np. indyk też),
- 2 puszki pomidorów (całe lub "w kratkę" - bez skórki),
- 1 cebula,
- 2 ząbki czosnku,
- 3 łyżki oleju,
- 1 łyżeczka mąki pszennej,
- przecier pomidorowy do smaku,
- woda,
- przyprawy do smaku (sól, pieprz, bazylia, oregano, mięta, kolendra, gorczyca, papryka, curry, .... - oj tam, dużo by pisać - jak kto woli).
- głód/apetyt.
W dużym garnku nastawić ok 2,5 litra wody, włać ok 2 łyżki oleju, dodać płaską łyżeczkę soli.
W Średnim, ok 3-litrowym garnku rozgrzewamy na średnim ogniu 1 łyżkę oleju. Wrzucamy na to pokrojoną cebulę z czosnkiem (ja wolę paski, ale w kostkę bardziej toleruje moje dziecko). Jak się cebulka zezłoci wrzucamy mięsko. Smażymy ok 7-8 minut. Dorzucamy pomidory (tak obydwie puszki) i smażymy ok 2-3 minuty, zaprawiając tym, co mamy(prosta zasada: Używam soli, nie dotykam Wegety i na odwrót, albo też pół na pół. Jak sprawdzić, czy wystarczy przypraw i nie dotykać surowego mięsa? - Spróbować wywaru - jest już na pewno ugotowany i "bezpieczny".)
Przykrywamy garnek i dusimy, co 2 minuty mieszając, aż nam się pomidory nie rozpuszczą (breja się ma taka jednolita zrobić).
Jak już się pomidory zjednolicą z mięsem (nie krócej niż 20 minut i nie dłużej niż 30) wlewamy 0,5-1 szklanki wody (zależy od porządanej objętości) i czekając aż się zagotuje, przygotowujemy zagęszczacz.
Zagęszczacz:
Do 1/4 szklanki wody wrzucić łyżeczkę mąki pszennej (można też dodać łyżeczkę śmietany lub jogurtu naturalnego), dokładnie wymieszać (grudek nie może być).
Po zagotowaniu bazy na sos dolewamy zagęszczacz cały czas mieszając. Po zagotowaniu sprawdzamy gęstość, jeśli za mała, czynność z mąką powtarzamy (ewentualnie tylko w połowie lub dodając przecieru, oczywiście jeśli uważamy sos za mało kwaśny), doprawiamy i sos gotowy.
W międzyczasie woda na makaron (ta w większym garnku) nam się zagotowała, więc wrzuciliśmy makaron i co jakiś czas - 0,5-1 minuty, w na w pół otwartym garnku doprowadziliśmy go do wrzenia. Po zagotowaniu zdjęliśmy pokrywę i gotowaliśmy tak długo jak przepowiedział producent na opakowaniu - zazwyczaj jest to 10-12 minut (Ja po 10 minutach wyciągam nitkę i sprawdzam, czy twardość mi odpowiada itd itp)
Po ugotowaniu wylewa się makaron na durszlak - taka miska z dziurkami, płucze zimną wodą i przykrywa. Bo sos jeszcze nie gotowy... 
Makaron na talerzu okrywamy sosem, ewentualnie przystrajamy świeżą bazylią, serem (tartym).
SMACZNEGO!!!
Jeszcze coś do popicia:
Cytrynówka:
- litr wody mineralnej,
- litr spirytusu,
- 8 cytryn,
- 2 szklanki cukru,
- conajmniej 3-litrowe szklane naczynie, np. słoik.
Cytryny zalać wrzątkiem w misce i parzyć przez 5 minut. W dużym garnku wstawić wodę z cukrem. Cytryny obrać ze skórki. Skórki z 6 cytryn wrzuczić do szklanego naczynia. Wycisnąć sok z owoców, dodać go do wody z cukrem. Zagotować, zdjąć z ognia.
Po ostudzeniu dolać spirytus, wymieszać i zalać skórki w naczyniu.
Zakręcić ostawić w ciemne miejsce na 24h.
Po tym czasie odcedzić i trunek jest jak najbardziej gotowy do spożycia. Polecam oczywiście pozostawić go jeszcze w tymże naczyniu na conajmniej 1 tydzień(max 2) na tzw. przegryzienie materiału i odtrącenie osadu.
Procent i smak oczywiście lepszy niż Lub*lska.
NA ZDROWIE!!!
Cdpn...
Z pozdrowieniami Agniesia Anna Marysia